Czego mogli tu szukać? potrzebowałbym przyjaźni, to tylko z kimś równym sobie! - Czy nie wyciągasz zbyt daleko idących wniosków? - spytał oschle Mark. - Ona jest siostrą Lary. Beck spędził z nią część wieczoru. - Wciąż wypełnia zadanie? - Właściwie to nie. Uratował ją przed Klapsem Watkinsem. Chris zatrzymał się na półpiętrze. - Co proszę? Huff odwrócił się z uśmiechem, potrząsając głową. - To, co powiedziałem. Beck pojechał do miasta na burgera i zobaczył Sayre w restauracji, co samo w sobie go zdumiało. Był tam również Klaps, ze swoimi wielkimi uszami i całą resztą, i próbował ją poderwać. Huff przekazał Chrisowi to, co powiedział mu Beck. Kiedy skończył, Chris potrząsnął głową z mieszaniną rozbawienia i konsternacji. - Co do diabła Klaps Watkins miałby do zaoferowania Sayre? - Ostatnią rzeczą była zniewaga wobec naszej rodziny. - Huff zmarszczył brwi. - Cieszę się, że Beck tam był. Wiadomo, czego chciał ten biały śmieć. Beck zadzwonił do mnie, jak tylko rozstał się z Sayre. Pojechał za nią do motelu i został, póki nie weszła do pokoju. Sayre wiedziała o towarzystwie i pewnie się domyśliła, że Beck opowiedział mi o wszystkim przez telefon. I ujął to tak - że gdyby wzrok mógł zabijać, byłby już trupem. - Nie zdziwiłbym się. - Sayre twierdzi, że zdecydowała się zostać na noc, żeby odpocząć i wyruszyć z samego rana, ale nie jestem przekonany, że to jedyny powód jej decyzji. Chyba żałuje, że była nieobecna, kiedy rodzina jej potrzebowała. - Przeceniasz ją - odparł Chris. - Osobiście nie sądzę, żebyśmy ją obchodzili. - Nie bądź taki pewny. Beck twierdzi, że chciała czegoś się dowiedzieć o sprawie Iversona. - Jak to miło z jej strony, że wreszcie się tym zainteresowała. Huff uśmiechnął się, słysząc sarkazm w głosie Chrisa. - Wydaje mi się, że twoja siostra ma wyrzuty sumienia, iż nie było jej przy tobie, kiedy potrzebowałeś pomocy. Zapewne dręczy ją również to, że nie było jej tutaj dla Danny'ego. - Co nasza droga Sayre mogłaby zrobić dla niego, czego myśmy nie zrobili? Stanęli w ocienionym przedpokoju. Huff zerknął w stronę zamkniętych drzwi do pokoju Danny'ego. - Prawdopodobnie nic. Do diabła, nigdy nie potrafiłem zrozumieć tego chłopaka. Myślę, że strata matki w tak młodym wieku spowodowała, że nigdy się nie pozbierał. Chris położył dłoń na ramieniu ojca. - Mam nadzieję, że teraz ma wszystko, czego potrzebuje. I że odnalazł spokój. Z tymi słowy pożegnali się i ruszyli każdy do swojej sypialni, Huff, nieczęsto zmęczony, tym razem byt wyczerpany. Usiadł w fotelu naprzeciwko okien, które wychodziły na trawnik na tyłach domu i rozciągające się poza nim rozlewisko. Zmartwienia, które miał nadzieję zostawić na ganku, teraz powróciły. Chris dołożył się jeszcze do nich najnowszymi wiadomościami o Mary Beth. Poza tym była Sayre, tryskająca nienawiścią do niego. Do niego. Własnego ojca. Nie miał żalu do Laurel za to, że umarła i zostawiła go z trójką dzieci do odchowania. Zrobił, co uważał za najlepsze dla nich wszystkich, ale jedynie Chris wykazywał się odpowiednimi cechami charakteru. Życie było skomplikowane, chociaż oczywiście znacznie lepsze od jego alternatywy. Huff nie wierzył w życie po śmierci. Kaznodzieje mogli sobie mówić co chcieli o skarbach czekających na ludzi w niebie, ale jego zdaniem, kiedy nadchodził koniec, był definitywny. To wszystko, co przynosiła pani Śmierć. Była tylko i wyłącznie tym - śmiercią. Huff nie oponował przeciw - Nie mam najmniejszej ochoty... Wielkie nieba... Tammy nie wiedziała, co myśleć. W oczach Marka widziała jednak pełne zrozumienie. Czekał cierpliwie, tym razem gotów dać jej tyle czasu, ile potrze-bowała. Spróbował sobie wyobrazić Ingrid, jak taszczy piłę łań¬cuchową i aż parsknął śmiechem. Co za absurd! Tymczasem Tammy nigdy nie sprawiała komicznego wrażenia, cokol¬wiek robiła. Teraz wyglądała na osobę wolną i szczęśliwą, która idzie do swoich zadań i nie zawraca sobie głowy ni¬czym innym. Róża postanowiła pocieszyć Małego Księcia i na moment zagłębiła się w siebie. Po chwili powiedziała do Małego nawet zrezygnować z leczenia innych. Widziałem też wielu strapionych Poszukiwaczy Szczęścia, którzy swe - Dzień dobry - odparła z urazą, nawet nie racząc rzu¬cić okiem na Tammy. - Sądziłam, że przyjdziesz do jadalni dotrzymać mi towarzystwa przy śniadaniu. - Raczej nie. Moglibyście jednak wysłuchać moich marzeń, o których dotąd nie miałam komu powiedzieć. Przez tę jakie miałby z pociągnięciem za spust, trzymając w ustach koniec lufy - ciągnął odważnie młodzieniec. - Jest w tej sprawie więcej niejasności. Twarz detektywa poczerwieniała. Sayre nie wiedziała czy z zażenowania, czy z ferworu. Potrafił stawić czoło wszechmocnemu Huffowi Hoyle'owi i za to go podziwiała, chociaż domyślała się, że po dzisiejszym wieczorze dni Scotta w biurze szeryfa były policzone. - Słucham, co takiego nie daje ci spokoju, młodzieńcze? - rzucił Huff. - Nowo odkryta religia pańskiego syna. Niespodziankom nie było końca. Sayre spojrzała na Chrisa, a potem na Huffa, sprawdzając, czy nie roześmieją się na tę przedziwną wzmiankę o wierzącym Hoyle'u. Obaj jednak siedzieli z kamiennymi twarzami. Huff jeszcze bardziej zmarszczył brwi. Sayre spojrzała na Becka. - Ostatnimi czasy Danny dołączył do wspólnoty... - powiedział Beck, wyczuwając jej zaskoczenie. - ... Wyznawców Biblii - warknął Huff. - Danny przyjął ich wiarę za swoją i stał się bardzo pobożny - ciągnął Beck. - Co to znaczy ostatnio? - Mniej więcej rok temu. Nigdy nie opuszczał niedzielnej mszy ani środowych wieczornych spotkań modlitewnych. - Zrobił się z niego straszliwy nudziarz - dodał Chris. - Przestał pić, denerwował się, gdy wzywaliśmy imię Boga nadaremno. Zmienił się w prawdziwego dewota. - Co go do tego skłoniło? Chris wzruszył ramionami. - Nigdy go nie zapytałeś? - Owszem, Sayre, pytaliśmy go - odparł ironicznie. - Danny nie chciał o tym rozmawiać. - Nie mogliśmy powiązać jego nagłego zainteresowania wiarą z żadnym konkretnym wydarzeniem, otarciem się o śmierć, niczym podobnym - wtrącił Beck. - W ciągu ostatniego roku stał się zupełnie inną osobą. Zmienił się nie do poznania. - Na lepsze czy na gorsze? - Kwestia gustu - wtrącił się Huff. Jego ton świadczył doskonale o tym, co myśli na temat nawrócenia Danny'ego. - W jaki sposób wiąże się to z samobójstwem mojego brata? - spytała Sayre młodego detektywa. - Rozmawiałem z pastorem i członkami wspólnoty, którzy widzieli Danny'ego w niedzielę rano. Wszyscy bez wyjątku twierdzą, że tego dnia pani brat był szczęśliwy i pełen pozytywnej energii. Z nabożeństwa wyszedł przepełniony wiarą i miłością do Boga, zapowiadając, że pojawi się jeszcze na modlitwie wieczornej. - Scott spojrzał w oczy każdemu z rozmówców. - To dość dziwne, że człowiek będący w takim nastroju, przepełniony religijną gorliwością, tak po prostu się zastrzelił. - Chce pan powiedzieć, że ktoś upozorował samobójstwo? - spytała Sayre. - Nie sugeruj Wayne'owi odpowiedzi - wtrącił się Rudy Harper, rzucając niepewne spojrzenie w kierunku Huffa. - Wszystko, co chciał powiedzieć... - Chcę powiedzieć, że okoliczności towarzyszące śmierci Danny'ego Hoyle'a wymagają dalszego śledztwa. - Okręgowy koroner wyraził się dość jednoznacznie, stwierdzając samobójstwo. - Tak, panie Merchant, ponieważ przyczyna śmierci była oczywista. - Detektyw spojrzał na Sayre. - Oszczędzę pani opisowej terminologii, zawartej w raporcie koronera. Moim zdaniem to metoda zadania śmierci pozostaje nieokreślona. - Metoda zadania śmierci - powtórzył Beck, wpatrując się zwężonymi oczami w Scotta. - Lufa - Dobrze jej tak, niech ma nauczkę - mamrotał pod no¬sem, wspinając się po schodach. - Co ona sobie właściwie myśli? Że może rządzić moim życiem? - Jesteś bar...
Książę stawia opór! Alec popatrzył z zaciekawieniem na Becky, ona zaś rozejrzała się wokoło i szybko usiłowała się im wyrwać. - To znaczy „dzień dobry”, wasza wysokość - wyjaśnił mu Alec. Wiedział, że teraz on - Lady Campion, niech mi będzie wolno przedstawić pani księcia Kurkowa. Wasza Machnęła lekceważąco pistoletem. - O czym ty mówisz? Komuś tak pięknemu, miłemu, dobremu i... bardzo - Musiałeś być zrozpaczony, kiedy zginęła. rozbawiony. Serce Krystiana zabiło szybciej przy wzmiance o Adamie. Pewnie do tego Teraz ujrzał w niej również sojusznika. Ta chytra ladacznica go rozumiała. Nie mógł - Nigdy! Nigdy mu nie pozwolę! Ani jemu, ani wam! Uwolniła się z ich uścisku i z aresztowano! Żeby go powieszono! Lepiej byłoby dać się zabić zbirom Dunmire'a półtora roku temu, kiedy nie mógł - Niebezpieczeństwo publicznego upokorzenia i być może największego błędu w - Milady, jestem jedną z sierot po marynarzach. Niejednokrotnie już wspomagała pani
©2019 brevi.ta-dokument.jaworzno.pl - Split Template by One Page Love